„Ko(s)miczna Futryna – SJM2” – fragment

Fragment rozdziału 8.

[…]

Zakupy wypadły prawie bez przeszkód. Ale, jak można się domyśleć, słowo „prawie” nie zostało tu użyte przypadkowo. Najpierw poszło o ciuchy, które Wiktoria miała już na sobie.
– Co mi pani tu daje? – zapytała zezowata kasjerka, której Wiktoria podstawiła swój biust.
Muhamad z Ziutkiem ciekawie zapuścili żurawia.
– Metkę z kodem – usprawiedliwiła się i sięgnęła do środkowego guzika. – Chciałabym kupić tę bluzkę.
– Jasne! I co jeszcze?!
– Dżinsy. Metka jest przypięta do tylnej kieszeni – odwróciła się i wypięła pośladki.
Turek i były policjant powtórzyli gest. Tym razem żuraw wyszedł im okazalej. Rysiek kazał im schować ptaka. No i zrobiło się zamieszanie. Najpierw obie kobiety ciekawie spojrzały na zdziwionych facetów, potem kasjerka zapytała Wiktorię, czy ma ją posadzić na taśmę i dupą przeciągnąć, żeby odbezpieczyć kod ze spodni. Wiktoria się obraziła, a Rysiek przypomniał sobie, że o czymś zapomniał i pobiegł w stronę książek. Pewnie scyganił, żeby tylko nie widzieć całej tej szopki. Przyleciał ochroniarz i kazał dziewczynie zdjąć ciuchy, położyć na taśmę i przejść przez bramkę. Ponownie roznegliżowana Wiktoria wściekła się na całego. Mówiła coś o kapłonach, czy też może o parawanach. Zrobił się rwetes, więc nie było jej dobrze słychać – na pewno występowały tam literki „F” oraz „P”, a także cyfra „8”, które sponsorują niniejszy rozdział. Muhamad upuścił jedną zgrzewkę wody. Okazało się, że była gazowana więc wybuchła, wystrzeliwując w powietrze trzy fontanny, z czego jedna trafiła w kasjerkę. Ziutek rzucił się na ratunek, ale upuścił reklamówkę spod pachy, z której wysunęła się podwawelska, czy też toruńska.
– A wy dwaj, co wyprawiacie? – warknęła zezowata, wycierając twarz papierowym ręcznikiem. – Jeden mnie tu wytrysnął, a drugi…?
– Kiełbasa mi się wysunęła z worka… – odparł flegmatycznie Świenty, schyliwszy się po zgubę.
Wiktoria, w samym tylko bikini, stanęła za bramką i założyła ręce. Jej twarz wyrażała… pytała… twierdziła… a cholera wie, co! Rysiek, wróciwszy z jakąś książką (a więc, nie cyganił), postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Nie czas jednak było na jakiekolwiek wyjaśnienia i ludzkie odruchy. Nieludzkim odruchem złapał za cztery zgrzewki na raz, potem za kiełbasę Ziutka (tylko bez skojarzeń) i wszystko to położył na taśmę kasy numer trzynaście, na której spoczywały już ciuchy jego koleżanki.
– Niech pani kasuje! – zakomenderował. – A ty – wskazał na Muhamada – dawaj, chodź! Będziesz płacił.
– A ja? – zapytał Świenty z tą swoją flegmą.
– Przełaź do Wiktorii! – wymownie wskazał na dziewczynę.
Ziutek przelazł i uśmiechnął się dziwacznie. Wiktoria pokręciła głową.
– Zrezygnowana, czy jak? – zapytał przymilnie.
Nic się nie odezwała. Usłyszeli kilka charakterystycznych piknięć.
– Sześćdziesiąt dziewięć, siedemdziesiąt – skwitowała kasjerka.
– To ile w końcu? – zapytał Ziutek.
– Sześćdziesiąt dziewięć, siedemdziesiąt – powtórzyła z naciskiem.
– Niech się pani zdecyduje! Albo sześćdziesiąt dziewięć, albo siedemdziesiąt. To nie czas na wyliczanki!
– Słuchaj pan! – nie wytrzymała. – Sześćdziesiąt dziewięć złotych i siedemdziesiąt groszy.
– A! Chyba, że tak – spokorniał.
Muhamad uśmiechnął się jak hindus śpiewający piosenkę „Aicha” i podał kartę. Rysiek dopiero teraz zauważył, że jakaś… dziwna ta karta.
– Co to jest? – zapytali razem: Rysiek, Wiktoria i kasjerka.
– Jak to, co?
– No to, to! – powtórzyli.
– Co, co? Karta?
– Karta?
– Joker to przecież jest. Nie widzicie? Ot, tu ma taką fajną czapkę z dzwoneczkami, tutaj buciczki i kolorowy kubraczek. No i kubek w kubek podobny do mojego kolegi ze szkoły – Muhamad był wyraźnie podekscytowany i zadowolony.
– Panie! – warknęła zezowata kasjerka. – Na gówno mi to?
– A gdzie pani ma gówno?
– Co?! – wstała z siedzenia.
– No, gdzie to gówno, skoro mam położyć na nie jokera?
Wiktoria z Ryśkiem spojrzeli na siebie i oboje złapali się za usta. Znaczy, każdy za swoje. Ziutek pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Ma facet rację – przyznał. – Powiedziała pani „na gówno mi to”. Więc jeżeli słowem „to” określimy jokera, bo przecież on jest podmiotem państwa rozważań, to trzeba wskazać przedmiot, na który „to” chciałaby pani położyć.
– Ochrona! – rozdarła się kasjerka.
Pryszczaty pojawił się po dwóch sekundach.
– Co jest?
– Ta czwórka robi se ze mnie jaja!
– Ale, o co chodzi?
– Proszę pana – zaczął Ziutek flegmatycznie. – Otóż, ta pani użyła takiego sformułowania…
– Płacicie, czy nie?! – przerwała natychmiast.
– Płacimy! – odrzekli razem Wiktoria i Rysiek, którzy dopiero teraz odzyskali głos.
Udobruchana kasjerka usiadła na swoim miejscu, ochroniarz zniknął. Ziutek rozejrzał się za nim. „Pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz…” – zaintonował w myślach. Muhamad ponownie podał kasjerce jokera.
Spojrzała na niego spod byka.
– Błagam. Nie wódź mnie na pokuszenie… – wycedziła przez zęby. – Ostatni raz ostrzegam, ale przysięgam. Nie mam dziś dobrego dnia.
– A co się stało? – zatroskał się Turek.
– Mam córkę w klasie maturalnej, która zaszła w ciążę. Nie wie z kim, bo to się stało na balu karnawałowym. Przebrała się za drzewo. Przebranie było tak dobre, że nawet dziuplę sobie wymyśliła. No i znalazło się kilku dzięciołków…
– Aha – skwitował Ziutek. – I martwi się pani tym?
– Tym? Nieeee… W klasie maturalnej jest, a nie umie odmieniać przez przypadki…
– No! To jest problem – zgodził się Turek.
Ziutek złożył ręce jak do modlitwy.
– Dobra! Płacicie, czy jak?
Muhamad ponownie podał jokera.
– On podobno przebija wszystkie karty. Grała pani kiedyś w makao?
Kasjerka zamknęła oczy…

[…]